Jeść coś niezdrowego i nie odczuwać negatywnych konsekwencji – czy to możliwe? Tak, jeśli wybierzesz odpowiednią żywność.

Ostatnio pisałam o moim marzeniach (klik). Gdybym miała wymyślić, jakie marzenie mają moje Czytelniczki, pewnie na pierwszym miejscu byłoby jedzenie tego, na co ma się ochotę bez przykrych konsekwencji. Marzenie ściętej głowy? Niekoniecznie! Słyszałaś o paradoksie francuskim? Bo to jest właśnie odpowiedź na Twoje oczekiwanie. A przynajmniej część.
Przez wiele lat, lekarze i dietetycy, głowili się, dlaczego we Francji choroby układu krążenie nie zbierają takiego żniwa, jak w innych krajach europejskich? Skoro ich dieta obfituje w nasycone kwasy tłuszczowe, a te jak powszechnie wiadomo, ani dla serca, ani dla naczyń krwionośnych dobre nie są. Właściwie nawet nie wiadomo, kiedy ktoś wpadł na pomysł, że chodzi o lampkę wina.
Bo pora obiadu, to dla Francuzów również moment, w którym można napić się wina. Najlepiej czerwonego.
Co takiego jest w winie, że niweluje negatywne działanie nasyconych kwasów tłuszczowych? Nie, nie chodzi o alkohol. Odpowiedzią są polifenole.
Jeśli to nazwa nic Ci  nie mówi, przeczytaj ten artykuł: klik.
Przeczytane? To jedziemy dalej!
Polifenole wykazują ochronne działanie, ale czy to oznacza, że zawsze i wszędzie powinnaś wypijać kieliszek czerwonego wina? Na szczęście, głównie dla abstynentów, nie. Na dobrą sprawę wystarczyłoby zjeść winogrona. Albo, bohatera dzisiejszego artykułu, rodzynki!
Antyoksydanty są stosunkowo odporne na różne zabiegi termiczne, dlatego niestraszne im suszenie. A przecież rodzynki, to inaczej suszone winogrona!
Zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy świeżych owoców jest jak na lekarstwo, bakalie są ich namiastką. Ale namiastką dosłownie. O tym dlaczego nie można przesadzać z ich ilością pisałam tutaj: klik.
Bakalie nie są takie do końca idealne, bo dodaje się do nich cukier, często są konserwowane, ale jeśli będziesz wiedzieć, jak się z nimi obchodzić, te składniki będą mieć w mniejszym stopniu niekorzystny wpływ na Ciebie.
Cukier w rodzynkach można wykorzystać jako słodzik! Jeśli przygotowujesz np. owsiankę, nie musisz już w żadne sposób jej dosładzać. A przy wypiekach można zmniejszyć ilość cukru o mniej więcej 1/4 wagi rodzynek. To znaczy, jeśli zgodnie z przepisem powinnaś dodać 100 g cukru i 100 g rodzynek, to ilość cukru możesz zmniejszyć do 75-80 g, bez szkody dla wypieku.
A najpopularniejszego konserwantu owoców suszonych. czyli kwasu siarkowego, możesz pozbyć się w szybki i łatwy sposób. Po prostu zalewając je wrzątkiem. Dosłownie po chwili są już bezpieczne. To nie znaczy, że jedzone bez tego są trujące. Nie są, ale niektórzy mogą być wrażliwi na działanie kwasu siarkowego, zwłaszcza, jeśli bakalie pojawiają się często w ich menu.
Warto pamiętać, że rodzynki rodzynkom nie równe. 
Największe właściwości przeciwutleniające mają tzw. rodzynki złote, a więc nie najbardziej popularne sułtanki. Niestety, złote jest trudniej kupić.
Najmniejsze właściwości przeciwutleniające mają rodzynki z gotowego musli. Szczerze? Nie dziwi mnie. Dlaczego? Owoce suszone są stosunkowo drogie, więc to na ich jakości oszczędza się w pierwszej kolejności.
Jeśli chcesz, żeby antyoksydanty z rodzynek działy na Twoją korzyść, po pierwsze nie wybieraj tych najtańszych. Kiedyś, przed świętami, gdy piekłam sporo ciast, połasiłam się na najtańsze rodzynki. Suszone? To brzmiało jak kiepski żart. One były po prostu spalone na wiór! Na szczęście po namoczeniu w wodzie nawet nadawały się do ciasta, ale do owsianki na pewno bym ich nie dodała.
Po drugie nie kupuj owoców suszonych na wagę w supermarkecie. Nie wiadomo, w jakich warunkach były one przechowywane na zapleczu. Właściwie to nic o nich nie wiadomo, bo dostęp do składu jest ograniczony, nie wiesz, skąd pochodzą, ani czy właśnie nie minął ich termin przydatności. O ile, w porządnym sklepie ta ostatnia sytuacja nie będzie mieć miejsca, o tyle w mało uczęszczanym punkcie już może tak się zdarzyć. Bo sprzedawcy są tylko ludźmi, nie zawsze uczciwymi.
Teraz już wiesz, co robić, żeby pradoks francuski stał się również polskim!
A swoją drogą, to ciekawe, że rodzynki jako jedyne z suszonych owoców, mają swoją nazwę. Bo wszystkie pozostałe są po prostu suszonymi śliwkami, żurawiną, morelami. A o suszonych winogronach jakoś nie mówimy. Ktoś wie, dlaczego?