Nie obyło się bez objadania. Żywieniowo to był całkiem dobry rok, ale w 2018 chcę popracować nad wpadkami, które zaliczyłam.
Po raz pierwszy o tym, jak się odżywiam napisałam publicznie w 2015. Gdy patrzę teraz na ten wpis, to myślę sobie: „o rany! ale on jest strasznie nieaktualny!”.
Od tamtego czasu wiele zmieniło się w moim życiu i podejściu do odżywiania.
Najpierw opiszę, jak wygląda mój typowy dzień pod względem odżywiania. Odniosę się w nim do starego tekstu, żeby podkreślić, co się zmieniło. A na zakończenie przyznam się do swoich błędów żywieniowych i zdradzę plany na odżywianie w tym roku.
Śniadanie – godz. 9.00*
Nie wyrosły mi jeszcze rogi, ale nie piję mleka krowiego od ponad roku. Zrezygnowałam z mleka ze względu na problemy z tarczycą (o czym napiszę więcej przy obiedzie). W 2017 roku zdarzało mi się pić mleko okazjonalnie jako dodatek do kawy. Owsianka z mlekiem krowim to przeszłość, do której nie wracam. Głównie dlatego, że nie jadam owsianki na śniadanie. Zdecydowanie częściej jem jajka. Najczęściej w postaci jajecznicy, bo tak uwielbia je mój synek. Do tego oczywiście solidna porcja warzyw.
Jeśli nie jajka, to gotuję kaszę jaglaną lub owsianą na mleku kokosowym. Płatki owsiane jem tylko, gdy skończy się któraś z kasz, a spiżarka pusta. Dorzucam jeszcze banana lub sezonowe owoce, garść orzechów (najczęściej włoskich) i od czasu do czasu 2-3 suszone śliwki. To wtedy, gdy mam ochotę na coś słodkiego.
Nowością w moim jadłospisie są kiełbaski, których przez bardzo długi unikałam. W 2017 kilka czy kilkanaście razy pojawiły się na weekendowe śniadania.
Drugie śniadanie – nie jadam tego posiłku, bo po prostu nie jestem głodna. Po solidnej porcji jajek spokojnie wytrzymuję do obiadu. Chociaż gdy wcześniej zjem śniadanie albo przygotowanie obiadu trochę się wydłuża, to w między czasie zjadam owoc lub wypijam kubek zupy (najczęściej rosołu, bez makaronu)
Obiad – godz. 15.30
Jeśli już decyduje się na coś, co zawiera węglowodany, to są to bezglutenowe zbożowa, ziemniaki lub bataty. Ilościowo jem też ich mniej więcej o połowę mniej niż trzy lata temu. Z glutenem również pożegnałam się ze względu na tarczycę. Oczywiście zdarza mi się zjeść od czasu do czasu makaron, gdy jestem w gościach lub w bardzo dobrej włoskiej restauracji.
Kiedyś należałam do niedowiarków i uważałam, że nie można wpłynąć dietą na poziom hormonów, nie tylko związanych tarczycą. Dzisiaj wierzę, że dieta ma ogromny wpływ na funkcjonowanie tarczycy. Moje wyniki badań bardzo się poprawiły, gdy odstawiałam gluten i nabiał, a pogorszyły, gdy przestałam zwracać uwagę na to, co jem. To tak na marginesie.
W dalszym ciągu na obiad najczęściej jemy mięso, chociaż i ryby pojawiają się częściej niż kiedyś. Zdecydowanie przekonałam się do pieczenia. Zawsze lubiłam pieczone mięso, ale kilka lat temu miałam problem, żeby pamiętać o rozpoczęciu szykowania obiadu wcześniej. Teraz to już nie jest dla mnie problem. Doceniam, że pieczenie mięsa można połączyć z pieczeniem warzyw lub batatów, a dzięki temu zaoszczędzić czas na sprzątaniu. No i kiedy mięso się piecze, można zająć się czymś innym.
Podwieczorek – podobnie, jak w przypadku drugiego śniadania, nie jadam podwieczorków. Żyję zgodnie z zasadą: jem, gdy jestem głodna. I okazało się, że trzy posiłki są dla mnie wystarczające.
Kolacja – godz. 20.30
Nie jadam kanapek na kolację, głównie dlatego że nie jem chleba w ogóle. Gdy odstawiałam gluten, był taki czas, że sama piekłam chleb gryczany albo z mieszanki mąk bezglutenowych. W tej chwili nie czuję potrzeby robienia tego.
Na kolację najchętniej wybieram sałatki. Najlepiej z serem. Albo po prostu samą deskę serów z warzywami. Gdy mam więcej czasu, to wieczorem zdarza mi się przygotować hummus lub inną pastę i zjeść ją z marchewką. Jeśli tego czasu jest mniej, a w lodówce pustki, to zawsze znajdzie się słoik z zupą od Mamy.
* godziny posiłków są orientacyjne 😉
Tak wygląda mój schemat odżywiania się. Nic skomplikowanego, prawda?
Wypadki żywieniowe
Nie obyło się bez kilku wpadek, z których nie jest zadowolona:
- w pewnych okresach zapominałam o planowaniu posiłków i robieniu zakupów, przez co posiłki nie zawsze były zgodne z moją dietą (np. zawierały gluten albo piłam kawę z krowim mlekiem)
- w ferworze pracy zapominałam o jedzeniu, a później nadrabiałam zaległości z nawiązką
- bywały dni, w którym jedynym płynem, jaki piłam była herbata i kawa
- gdy miałam ochotę na coś słodkiego, piekłam ciasto. I zjadałam zdecydowanie więcej niż powinnam
To jest dobre!
Nawet Pani Psychodietetyk nie zawsze udaje się pokonać swoje słabości. Ale wyciągam z tego wnioski i walczę dalej. To zmiany, które wprowadziłam do swojego odżywiania i z których jestem bardzo zadowolona:
- wyeliminowanie glutenu (prawie całościowe, poza niewielkimi wyjątkami)
- bardzo mocne ograniczenie nabiału (zastanawiam się, czy chcę pokonać swoją miłość do tłustych serów)
- picie ziół (kiedyś wydawały mi się obrzydliwe, dzisiaj doceniam ich wpływ na zdrowie i samopoczucie, a ich zaparzanie to dla mnie rytuał)
- większe zwracanie uwagi na jakość kupowanych produktów (do tej pory zdarza mi się kupować mięso w Biedronce, ale obecnie najczęściej kupuję je w zaprzyjaźnionym sklepie mięsnym. Jest drożej, ale różnice widać w jakości)
- w ogóle nie jem kupnych wędlin (jakoś specjalnie nigdy ich nie lubiłam, ale i tak po nie sięgałam. Przestałam jeść kanapki, przestałam mieć problemy z szukaniem wędliny, która nie zawiera cukru)
- większa różnorodność (wreszcie przekonałam się, jak pyszny jest topinambur, a z ryb kupuję coś więcej niż dorsza lub łososia)
Do poprawki
Zauważyłam, że okresy, w których mam bardzo dużo pracy, silnie korelują z gorszym odżywianiem. Po dwóch tygodniach takiego maratonu czuję się okropnie zmęczona, obolała, cięższa… dlatego też postanowiłam bardziej przyłożyć się do planowania posiłków, zwłaszcza w tym trudnym czasie. Mam cichą nadzieję, że moja zamrażalka przestanie świecić pustkami…
Poza tym chcę też wprowadzać inne nawyki do mojego odżywiania:
- więcej wody (tak, znowu zaczęłam liczyć wypijane szklanki. W styczniu chcę się przyłożyć szczególnie do ponownego wyrobienia sobie nawyku picia wody)
- więcej warzyw (chcę rozpocząć planowanie posiłków od zastanowienia się, na jakim warzywie będzie bazował)
- oczyścić dietę z cukru (niestety, wciąż jest go jeszcze trochę… W styczniu będę miała szczególną okazję, żeby się za to zabrać, bo 8 stycznia startuje III edycja mojego kursu „Uwolnij się od zajadania emocji”, w którym szczególnie dużo miejsca poświęcamy porzuceniu słodyczy i cukru pochodzącego z innych produktów)
- nauczyć się robić własne kiszonki (o tej porze roku, nie ma lepszej jakości warzyw niż ukiszone, ale tych, które naprawdę zawierają dobroczynne bakterie trudno znaleźć w sklepach. Dlatego czas wziąć się do roboty i otworzyć domową fabrykę kiszonek)
- dalej próbować nowych produktów ( co tu dużo mówić… odkrywanie nowych smaków jest fascynujące).
Takie są moje plany żywieniowe. Czy uda się je zrealizować? Mocno wierzę, że tak!!!
Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się swoimi planami żywieniowymi na najbliższy rok w komentarzu!
Moge się podpisać pod wszystkimi planami, poza kiszonkami 😂. Od lat je robię i nie wyobrazam sobie zimy bez nich 😊. O wpadkach pisac nie będę, bo za dużo ich bylo.